Od dawna, a w ostatnim czasie w sposób szczególny, upominamy się o prawo nauczycieli do samostanowienia w obszarze wykonywanej przez nich pracy. Różnie z tym bywa. Zafascynowany w ostatnim czasie myślą pedagogiczną Marii Montessori znalazłem cytat, który wydaje się być ważny dla tych rozważań: Musimy u nauczycieli przygotować bardziej duszę niż mechanikę naukowca, sprawić, że narodzi się [w nich] zainteresowanie przejawami naturalnych zjawisk, zmienić ich w interpretatorów ducha, porwanych duchem przyrody, podobnie jak ten, kto nauczywszy się pierwszego dnia literować, w końcu odczyta w znakach graficznych myśl Szekspira, Goethego czy Dantego[1]. To oczywiście piękna idea, ale czy musi być wykorzystywana jedynie podczas zajęć z historii pedagogiki?
Edukacja powszechna przechodzi kryzys. Szkoła wciąż jeszcze ponosi koszty spowodowane pandemią, powiązaną z nią pracą zdalną oraz „odkryciem” edukacji domowej uznanej za panaceum na całe zło. Niemały wpływ na znaczenie zorganizowanej nauki ma powszechna obecność w naszym życiu tzw. ekranów. Poza tym szkoły w coraz szerszym i głębszym zakresie zamiast wychowywać do różnorodności, próbują narzucać uniformizację i jeden, jedynie słuszny sposób interpretowania rzeczywistości.
Zaczęło się od pomysłu na poddawanie edukacji pomiarom jakości nauczania. Zwracają na to uwagę przewodniczący Międzynarodówki Edukacyjnej pisząc: W coraz większej liczbie krajów ekspansja standaryzowanych testów i poleganie na ich wynikach wyparły procesy edukacyjne potrzebne do rozwinięcia krytycznego myślenia i przekazywania wartości demokratycznych. Praktyki skupienia się na ocenach, a nie na samym procesie uczenia się, prowadzą do zawężania zakresu nauczania oraz przekształcają systemy szkolne w systemy quasi-rynkowe, w których poszczególne podmioty konkurują ze sobą. Testowanie jest ważne, gdy jest używane przez nauczycieli jako narzędzie diagnostyczne, pomagające uczniom w poprawianiu ich wyników w nauce, a nie jako instrument rządowy do oceny pracy nauczycieli i szkół. Wybuch popularności standaryzowanych testów w niektórych krajach stawia fundamentalne pytanie o misję edukacji. Ryzykując uproszczeniem, zadajemy sobie pytanie: "Czy standaryzowany test jest narzędziem nauczyciela, czy też nauczyciel jest narzędziem standaryzowanego testu?"[2]. Praktyka testowania mająca na celu selekcję uczniów (bo jak inaczej potraktować wyniki egzaminów zewnętrznych?!) i rankingowanie szkół, powoduje, że znaczna część rodziców ocenia skuteczność pracy nauczycieli nie poprzez zaangażowanie, rozwój i dobre emocje jakie towarzyszą edukacji ich dzieci, ale poprzez liczbę wygranych konkursów, biało-czerwony pasek na świadectwie i wynik osiągany przez dziecko w trakcie egzaminów zewnętrznych. Podobnie swoje szkoły oceniają organy prowadzące. Uczniowie osiągają wyniki wyższe niż szkoły w sąsiedztwie, powiecie czy województwie – szkoła dobra a dyrekcja zasługuje na nagrodę. Gorsze – trzeba coś z tym zrobić! Podobnie bywają rozróżniani uczniowie w klasach. Starasz się, przygotowujesz do zajęć, osiągasz dobre wyniki na testach – zasługujesz na nagrodę. Wypadasz kiepsko, to nawet gdybyś zorganizował przedsięwzięcie na pół świata, zmienił losy Ziemi i pociągnął za sobą większość ludzkości… i tak będziesz gorszym, co najwyżej „trudnym” uczniem z wszystkimi towarzyszącymi tej kategorii osób konsekwencjami.
Uniformizacja, identyfikowana poprzez porównywalne wyniki nauczania, to jednak nie jest to, co najgorszego może przytrafić się uczniom w szkole. Dużo gorsze jest systematyczne zniewalanie kadr oświaty i wymuszanie na nich bezrefleksyjnego posłuszeństwa, oportunizmu i dostosowania. W sposób szczególnie wyrazisty zwrócił uwagę na kontekst opisywanego stanu rzeczy Bogdan de Barbaro w przedmowie do książki mówiącej zdawałoby się o zupełnie innych czasach: Czy w procesie wychowawczym osoby odpowiedzialne za system wartości młodego człowieka kładą nacisk na otwartość wobec różnorodności świata czy odwrotnie: zniechęcają do tego, co inne? Czy zachęcają do zaciekawienia i twórczej niepewności, czy odwrotnie: przedstawiają uproszczony, doktrynalny i zero–jedynkowy obraz świata? Czy tworzą warunki do relacji empatycznych, czy odwrotnie: poprzez wskazanie kozła ofiarnego nagradzają postawy agresywne, wykluczające? W zależności od tego jaki styl pedagogiczny przyjmują wychowawcy, tacy będą ich wychowankowie: otwarci, twórczy życzliwie zaciekawieni tym co Inne, lub fanatycznie zamknięci we własnych wyobrażeniach i skłonni do agresywnego ataku na to, co pozostaje w niezgodzie z ich wizją świata[3]. Taka sytuacja wymaga zdecydowanego i – kto wie – może wręcz radykalnego działania. Traktowanie nauczycieli jako osoby, które na różne sposoby można lekceważyć, poniżać, wynagradzać w sposób urągający wartości ich pracy – to prosta droga do pacyfikacji środowiska, które zniechęcone do władzy, a i do większości społeczeństwa, przestaje przywiązywać się do wartości, znaczenia i etyki reprezentowanego zawodu. Przestaje działać i „dla świętego spokoju” potrafi zrobić wszystko.
Szkoła szuka rozwiązań na nowe czasy. Te zaś wskazują pilną konieczność poszukania rozwiązań na tu i teraz. Edukacja stanowi jeden z podstawowych warunków egalitaryzmu społeczeństw. Nie tylko bowiem „wszyscy rodzimy się równi wobec prawa”, ale też powinniśmy mieć zagwarantowany równy dostęp do instytucji decydujących o naszym rozwoju - w tym do opieki społecznej, bezpieczeństwa publicznego, ochrony zdrowia czy edukacji właśnie. Dlatego też gwarancja powszechnego dostępu do nauki jest i powinna być obowiązkiem państwa. W Polsce zawarta ona została w art. 70 Konstytucji RP. Potrzebny jest pełny, zróżnicowany i rzeczywiście powszechny dostęp do szkół. Ten mają jednak tylko ci, którzy mogą korzystać z realnie szerokiego spektrum możliwości. Mieszkańcy dużych miast, dzieci z dobrze uposażonych domów. W ciekawy sposób skomentował to nauczyciel, a zarazem felietonista „Polityki” Dariusz Chtkowski, który napisał: Lekcje w szkole powoli stają się zbędne. Nie tylko z powodu postawy nauczycieli, którym za tak niskie wynagrodzenie nie chce się solidnie pracować. To prawda, że w szkole jest dużo gnuśności, marnowania czasu i talentów. Ale nie tylko to spowodowało, iż frekwencja na lekcjach stale spada. Zmieniło się pojmowanie sukcesu w wykształceniu. Dzisiaj jest on utożsamiany wyłącznie z wysokim wynikiem testu. Testami mierzy się poziom nauczania, jakość pracy nauczyciela i poziom szkoły. Nauczyciel, który uczy 30-osobową klasę do egzaminu, nie ma szans z korepetytorem, który pracuje z jedną osobą. Poziom nauczania na lekcjach odbierany jest – i to całkiem słusznie – jako dużo gorszy od poziomu korepetycji. Ludzie wybierają to, co lepsze, czyli korepetycje. Niedługo na lekcje będą chodzili tylko ci uczniowie, których nie stać[4].
Żyjemy w świecie, który jak o nim krytycznie napisał w Tomasz Markiewka: …z zewsząd słyszymy, że samorealizacja jest naszym obowiązkiem: mamy wziąć sprawy we własne ręce i być ludźmi sukcesu. Jednocześnie stworzyliśmy warunki społeczne, w których stosunkowo niewielu ludzi może się tym sukcesem cieszyć (…) w rzeczywistości to tak nie wygląda. Choć nasza praca i nasze decyzje mają bez wątpienia znaczenie, liczy się także kontekst społeczny, w którym się poruszamy (…) nawet tak wyjątkowe jednostki jak Edison i Gates zdobyły swoją pozycję tylko dlatego, że wspierał je szereg instytucji zbiorowych: infrastruktura naukowa umożliwiająca im zdobycie wiedzy i eksperymentowanie w jej obrębie; prawo spółek i inne przepisy prawa handlowego, dzięki którym mogli potem zbudować swoje firmy[5]. Tymczasem część rodziców mówi o tym, że państwo powinno im oddać ich pieniądze, a oni sami lepiej zadbają o edukację swoich dzieci. Oddać im, czyli w gruncie rzeczy odebrać tym, którzy mają mniej.
Edukacja powinna być rzeczywiście dla każdego. I każdy uczeń powinien znaleźć w jej ofercie dokładnie to, co jest dla niego najbardziej atrakcyjne i rozwojowe. Szkoły powinny być różne, a nauczyciele winni móc oferować swoim podopiecznym szerokie spektrum zróżnicowanego działania. Warto zawsze zaczynać od potencjału dzieci oraz zasobów, jakimi dysponuje środowisko, w którym zachodzi proces uczenia się oraz rozwoju. Nie wszędzie musi być tak samo. Wszędzie natomiast powinno być wystarczająco bogato, by każde dziecko mogło znaleźć dla siebie wystarczająco dużo inspiracji oraz możliwości w procesie rozwoju i stawania się atrakcyjnym dorosłym.
Przypisy:
[1] Grazia Honegger Fresco, Maria Montessori historia naturalna, Warszawa 2020, s.142
[2] S. Hopgood i F. van Leeuwen, 25 lekcji o edukacji i demokracji, Warszawa 2019, s. 73-74
[3] B. de Barbaro, Wstęp w: G. Ziemer, Jak wychować nazistę. Reportaż o fanatycznej edukacji. Kraków 2021, s. 8
[4] D. Chętkowski, Albo udzielasz korepetycji, albo dziadujesz. Takie są realia polskiej szkoły. Polityka, 14.08.2022.
[5] T. S. Markiewka, Gniew. Wołowiec 2020, s. 84
Notka o autorze: Jarosław Kordziński – obserwator rzeczywistości edukacyjnej w Polsce i na świecie. Autor, między innymi wydanej w 2022 roku przez Wydawnictwo Wolters Kluwer książki „Edukacja wyzwolenia szkól i nauczycieli”.
Ostatnie komentarze